Pewna mucha na Synaju
pożyć chciała w innym kraju.
„Upał tutaj jest tak wielki,
nie wytrzymam Boże wszelki.
Chcę opuścić tę
krainę,
bo w tym cieple chyba zginę.
Wiatru tylko muszę spytać,
czy da radę mnie popychać".
"Wietrze
wietrze mój ty miły,
mogę użyć twojej siły?
Bo ty mocny jesteś taki,
nosisz dachy, drzewa, krzaki...
Więc dla ciebie
jest to kpina
zawiać mnie aż do
Dublina.
Tam podobno jest
cudownie -
wszystkie muchy żyją
godnie,
wielkie łąki,
na nich krowy;
o ubóstwie nie ma mowy!
Każda mucha co o
głodzie,
może mieszkać w
krowim smrodzie,
albo siedzieć na jej grzbiecie,
dać się nosić po ich
świecie...
Czy też tanio, (tak
tam mówią),
latać sobie z gówna w
gówno...
Tu się robi za gorąco -
te upały głowy mącą.
Ledwo spadnie kilka
kupek,
już tysiące na nich muszek!”
Wiatr zagwizdał i przystanął,
zrobił minę zadumaną,
po czym chuchnął wietrznym głosem:
„czekaj na mnie tam za wrzosem,
jeszcze zdmuchnę liści kilka,
pozacieram ślady wilka,
przy kominku pieśń zanucę
i do ciebie zaraz wrócę”.
Mucha szybko
spakowała
kilka rzeczy, te co
miała.
I sandałki co ją
niosą -
kiedy woli czasem
boso,
i skarpetki i
majteczki,
nawet ręcznik i dwie
świeczki,
i udała się bez hecy,
tam gdzie wiatr
wziął ją na plecy.
„Usiądź mucho gdzie
ma głowa -
jesteś dzisiaj
milionowa
którą niosę za
granicę...
Jak ja wszystkie was przemycę?!”
„Milion cały na twym
grzbiecie?
Tego przecież nikt nie zniesie!”
Rzekła mucha w uniesieniu...
i wysiadła w pierwszym cieniu.
***
„Kiedy wszyscy stąd
odfruną
to otoczę się
fortuną...”
Pomyślała w swoim
sądzie,
spacerując po
wielbłądzie.