Siedzę na krawędzi zdziczałego
świata,
nogi mi zwisają do samego piekła.
Widzę to szaleństwo gdzie brat
bije brata,
ludźmi rządzi rozpacz, nadzieja uciekła.
Rozgniewany naród i wściekłe
pospólstwo,
zadeptały świętych ubóstwiając
grzechy.
Modlitwą się stało partyjne
gadulstwo,
czcigodnym uczynkiem niszczenie
planety.
A liczba ich była miriady tysiące,
w ucisku związanych łańcuchem
szatana.
Zgubione baranki po świecie
błądzące,
głuche na wołania najświętszego
Pana.
Istnienia nieszczęsne i godne litości,
myślą że bogate, nic im nie
trzeba.
Lecz tylko te biedne, nagie aż do
kości,
odnajdą ukrytą drabinę do Nieba.