Tak bardzo chciałem dotrzeć do celu,
lecz z
biegiem czasu zamazał się szlak.
Być może
było za dużo chmielu
- często
leżałem jak martwy na wznak.
W nocnych
majakach widziałem ideał,
w niego
wcielałem swoje marzenia...
Tak lekceważąc
że to futerał,
brałem na
serio co wyszło z cienia...
Cel mi
uciekał, był zawsze inny,
uzależniony
od pastwy losu.
Nie bacząc
na to, kto temu winny,
padałem
ciągle, od ciosu do ciosu...
Wstać już
się nie chce, nie ma już siły,
a i ochotę
dorwała sprzeczność...
Cele już
dawno się pogubiły,
czekam na
jeden co zwie się Wieczność...